Gdy po prawie dwudziestu latach
przerwy powróciłam do dziergania na drutach, w absolutne osłupienie
wprowadziło mnie bogactwo włóczek dostępnych na rynku. Drutowanie
porzuciłam pod koniec lat 80-tych, gdy w sklepach nie było nawet octu, a
co dopiero włóczki. A tu nagle tyle cudownych nitek, w tym te, które na
początku mnie najbardziej zafascynowały - wełenki typu lace. Nauczyłam
się z nich robić chusty koronkowe - dzięki wielkiej pomocy Maranciaków, a w szczególności Ania,
która korespondencyjnie, cierpliwie wyjaśniała mi kolejne etapy
konstrukcji trójkątnej chusty. Powstało od tego czasu kilka wyrobów
mniej lub bardziej udanych - większość można obejrzeć TU .
Zawsze jednak miałam w planach robótki z dwóch nitek, które mnie najbardziej fascynowały: LNU i JEDWABIU
Są one tak różne jak Dzień i Noc:
LEN - siermiężny, ostry, twardy, trochę gryzący, strukturalny.
JEDWAB - elegancki - wręcz ekskluzywny, miękki, gładki, delikatny.
Mimo
tych różnic są to nitki, które wiele łączy - przede wszystkim są
naturalne, (aby nie użyć modnego słowa "ekologiczne"), a wiec przyjazne
dla skóry i środowiska. Przez to, że naturalne i nie filcują się jak
wełna, wyroby z nich są zawsze piękne - nawet lekko "zchodzone"
pozostają szlachetne w odróżnieniu od akryli, anilan itp. wymysłów.
Mają cudowną właściwość - grzeją gdy zimno i chłodzą, gdy upał. Są jak
Dzień i Noc - jedno uzupełnia drugie.
LEN
był i w sumie jest nadal trochę trudno dostępny w Polsce i dość drogi -
szczególnie biorąc pod uwagę, iż nasz kraj był przed laty lnianą
potęgą. JEDWAB - wiadomo - cena potrafi odstraszyć mniej zasobne
dziewiarki.
Jednak mimo tego postanowiłam teraz - nie rezygnując do końca z innych nitek - skupić się na LNIE i JEDWABIU.